Pisałam o najlepszej metodzie nauki języka i o tym, jak bardzo powód nauki jest ważny. Ale przecież nadal nic o mnie nie wiecie! Dzisiaj chciałabym naprawić ten błąd i opisać Wam moją językową przygodę. A trochę tego jest 🙂 Przede wszystkim oczywiście – język angielski.
Pasja
W moim krótkim życiu miałam styczność z kilkoma językami. Oczywiście z angielskim, drugi był francuski (dwumiesięczna przygoda w podstawówce), następnie rosyjski, niemiecki, hiszpański i szwedzki. Nie mogę powiedzieć, że znam je wszystkie, zdecydowanie najwygodniej czuję się z angielskim, aktualnie na drugim miejscu jest język szwedzki, potem niemiecki i hiszpański. Języki to moja pasja i ogromna część mojego życia.
Język angielski
W podstawówce miałam jeden język, angielski, i szczerze nienawidziłam lekcji. Były nieatrakcyjne, nauczycielka bardzo stronnicza, książka nudna i bezsensowna. Nie widziałam sensu nauki, ani nie odczuwałam żadnej przyjemności z siedzenia na tych lekcjach. Siłą rzeczy zaczęłam rozrabiać i swoją jedyną uwagę dostałam właśnie podczas zajęć języka angielskiego w czwartej klasie. Koszmar!
Moi rodzice jednak zauważyli potrzebę poznania języka, więc posłali mnie do szkoły językowej. Której też nienawidziłam. Przede wszystkim pamiętam, że grupa była duża, około 10 dzieci. Większość z nich była młodsza ode mnie, a książka zbyt infantylna. Czułam się, jakbym znów była w trzeciej klasie. Wstyd i poniżenie.
W piątej klasie rodzice zdecydowali, że zamiast szkoły zapłacą za korepetycje, więc przyjeżdżała do mnie pani Mira. Uwielbiałam ją, bardzo się starała, było trochę lepiej, ale nadal jakoś nie zapałałam miłością do języka.
Dwujęzyczna szkoła
Za to rok później rodzice zdecydowali, że pójdę do gimnazjum dwujęzycznego. Szok! Jak to ja? Tam? Najpierw trzeba było zdać trzy egzaminy wstępne, pierwszy ze zdolności językowych, pierwsza selekcja. Następnie angielski – pisemny i ustny. Cały rok pani Mira cierpliwie ze mną pracowała, ale cudów nie było. Nadal za tym nie przepadałam i zdecydowanie nie chciałam iść do TAKIEJ szkoły.
Poszłam na egzamin ze zdolności językowych. Miejsc w klasie 32, a chętnych prawie setka. Wydawało mi się, że absolutnie go zawaliłam. Na drugi dzień okazało się, że jestem na czwartym miejscu na liście i przechodzę do drugiego etapu. Rodzice przeszczęśliwi, a ja pełna strachu. Co teraz?
Egzamin pisemny napisałam, chociaż nie rozwiązałam wszystkich zadań. Na ustnym dostałam zdjęcie do opisu, nadal je pamiętam. Góry, ratownicy i kobieta ze złamaną nogą na noszach. Nic nie powiedziałam, nie potrafiłam się wysłowić. Pustka w głowie. Jeden z nauczycieli, którzy mnie egzaminowali ciągle się do mnie uśmiechał, próbując zmniejszyć mój stres. Ale ja chyba nie powiedziałam nic więcej niż “woman”, “mountain” i “leg”.
Z jednej strony dla mnie dobrze, przecież wcale nie chciałam iść do tej szkoły. Z drugiej trochę wstyd. Wyniki zostały wywieszone na drzwiach szkoły, powiedziałam rodzicom, że ja nie jadę, mogą sobie sprawdzić sami. Byłam pewna, że oblałam, dostanę karę i pójdę do normalnej szkoły. A tu zaskoczenie! Zajęłam dokładnie 32 miejsce. Ostatnie.
Nauka pod presją
I wtedy zaczęły się problemy, bo nagle znalazłam się w szkole z nowymi przedmiotami na dodatek po obcemu! Angielskiego aż 6 godzin w tygodniu, a nadal go nie lubiłam. Na dodatek chemia, biologia, geografia, fizyka i informatyka też częściowo po angielsku! I doszedł kolejny język, rosyjski, z tymi przedziwnymi literkami.
Doskonale pamiętam, że książka z angielskiego w pierwszej klasie gimnazjum była na poziomie B1. Ja miałam nadal problem z Past Simple, może byłam na słabym A2. Na szczęście nauczycielka była dużo bardziej wyrozumiała i szybko się zorientowała żeby mnie nie pytać, bo nie wiem co się dzieje. Dała mi czas i przestrzeń, a ja trochę ściągając gramatykę od koleżanek jakoś przetrwałam te lekcje. Wtedy już nie miałam korepetycji i sama siedziałam nad tymi wszystkimi książkami (które były w całości po angielsku!) próbując zrozumieć o co chodzi. I ostatecznie skończyłam rok z piątką na świadectwie.
W drugiej klasie wyrównałam poziom do reszty klasy, w trzeciej przerabialiśmy podręcznik “Fast Track to FCE”. Nadal pamiętam tą czerwoną okładkę. Nie byłam najlepsza, ale już nie odstawałam od grupy. I nadal miałam piątki na świadectwie 🙂 Byłam pierwszym rocznikiem, który zdawał egzamin gimnazjalny z języka obcego. Zdobyłam 48 na 50 punktów. Ogromny sukces!
W ciągu trzech lat zaczęłam naprawdę się uczyć
W ciągu trzech lat BARDZO intensywnej pracy przeszłam z poziomu A2 na B2. Pamiętam ten stres, męczarnię i ciągłą frustrację. Nauka języka to jedno, ale przecież uczyłam się biologii czy chemii w języku, z którym ciągle miałam problem! Jednak te trzy lata bardzo dużo mi dały i zdecydowanie zmieniły moje podejście do samej nauki, języków obcych i świata.
W liceum wybrałam profil matematyczno-fizyczny, jednak angielski nadal miałam na wysokim poziomie, w klasie maturalnej mieliśmy podręcznik do CAE. Nie byłam najlepsza, ale nauka zaczęła sprawiać mi radość.
Studia filologiczne
Do tego stopnia, że wybrałam studia filologiczne (właściwie rozpoczęłam dwa kierunki na raz, jeszcze inżynieria materiałowa). Wybrałam specjalizację biznesową, bo taka tematyka zawsze najbardziej mnie pociągała i nie było dużo godzin z historii i literatury, co niespecjalnie lubiłam.
Koniec końców zostałam magistrem filologii, a inżynierię porzuciłam po piątym semestrze. Jednak nie czułam tego drugiego kierunku.
Język rosyjski
W pierwszej klasie gimnazjum rozpoczęłam naukę języka rosyjskiego, zajęcia niby dodatkowe, ale obowiązkowe. Niemalże całą pierwszą klasę poświęciliśmy na naukę alfabetu. Szczerze mówiąc nigdy zbytnio nie przypadł mi ten język do gustu. Owszem, uczyłam się, miałam piątki i szóstki, ale nie było między nami chemii.
Kontynuowałam naukę przez 6 lat, do końca liceum. Potem zaprzestałam kompletnie, aktualnie potrafię czytać i pisać rosyjskie bukwy oraz porozumieć się na bardzo podstawowym poziomie. Może trochę szkoda?
Język niemiecki
W drugiej klasie gimnazjum moi rodzice stwierdzili, że powinnam nauczyć się niemieckiego. Bo się przyda. Stanęło na tym, że znów miałam korepetycje. Na początku się nie przykładałam. Nie podobało mi się, nie chciało mi się, miałam dość nauki do szkoły, a co dopiero jeszcze to!
W liceum podeszłam do tego bardziej na poważnie, zaczęłam faktycznie się uczyć. Nawet polubiłam ten język! Przez jakiś czas rozważałam zdawanie matury podstawowej z niemieckiego, ale zmieniłam zdanie i zaczęłam się przygotowywać do certyfikatu na podobnym poziomie (B1). Zdałam Zertifikat Deutsch w klasie maturalnej na 86%. Byłam z siebie dumna i stwierdziłam, że muszę odpocząć od niemieckiego.
Język hiszpański
I tak właśnie skupiłam się na hiszpańskim. Bardzo spodobała mi się melodyjność języka, ale nie chciałam żadnych korepetytorów. Stwierdziłam, że nauczę się sama. I uczyłam, codziennie, od 20 listopada do czerwca. Samodzielnie ułożyłam sobie plan nauki i sumiennie się do niego stosowałam.
Najpierw przerobiłam książkę “Język hiszpański. 20 minut każdego dnia”, a słownictwo dodatkowo ćwiczyłam z programem Profesor Pedro. Skończyłam ją w sylwestra 2011. Nie odpuściłam żadnego dnia.
Następnie zainwestowałam w kolejną książkę, “Duży kurs języka hiszpańskiego A1-B1” i dodatkowe ćwiczenia “Testy gramatyczno-leksykalne A1-A2”. Sumiennie pracowałam, powtarzając i ćwicząc codziennie. Początek samouczka był dla mnie powtórką, potem nie szło mi już tak szybko. Skończyłam testy pod koniec lutego 2012.
Zauważyłam, że mam problemy z gramatyką, więc zainwestowałam ponownie. “Testy gramatyczno-leksykalne A2-B1″, „Hiszpański w ćwiczeniach A2-B1” i „Hiszpański gramatyka w pigułce” to moje kolejne podręczniki. Zdarzało mi się przerywać naukę na kilka dni żeby spędzić więcej czasu na powtórkach do matury. W końcu hiszpański to tylko taka odskocznia i hobby.
Do końca czerwca udało mi się skończyć wszystkie zakupione książki, łącznie z samouczkiem. Teoretycznie więc byłam na poziomie B1 po 7 miesiącach nauki. Zaczęłam oglądać hiszpańskie filmy i seriale (El Internado i El Barco) z polskimi napisami. Czasem z hiszpańskimi.
A co z mówieniem?
Jedyny mankament takiej nauki to brak możliwości pogadania w języku obcym. Próbowałam nadrabiać te braki poprzez czytanie na głos każdego tekstu z samouczka, puszczaniu nagrań i powtarzaniu po lektorze oraz gadanie do siebie. Jednak ciągle nie czułam się pewna w mówieniu. I przede wszystkim chciałam się sprawdzić.
W lipcu wraz z koleżanką zapisałyśmy się do Empik School na intensywny wakacyjny miesięczny kurs hiszpańskiego na poziomie B1. Ona uczyła się od 3 lat, a ja od 7 miesięcy. Chodziłyśmy przez 4 tygodnie, 5 dni w tygodniu na dwie godziny. I… dałam radę! Pisałam testy na około 84% 🙂 Nie odstawałam od grupy, lektorka była zdziwiona gdy jej powiedziałam jak długo się uczę.
Pod koniec października rozpoczęłam 8 tygodniowy kurs hiszpańskiego AIESEC University. Był na poziomie B1-B2, w większości mówienie, prowadził je student z Wenezueli (chyba…). Nie mówił po polsku 🙂 Spędziłam dwie godziny 2 razy w tygodniu niemalże na kursie indywidualnym, bo zapisały się 3 osoby, a często kogoś nie było. Zdecydowanie było warto!
Od tego czasu zaprzestałam aktywnej nauki języka, zdarza mi się posłuchać hiszpańskiej muzyki albo pooglądać film czy serial w tym języku. Pasywna znajomość nie zanikła, chociaż zdecydowanie się pogorszyła (może takie A2?). Aktywna znajomość leży i kwiczy, nie mówię po hiszpańsku już 5 lat, więc wcale się nie dziwię. Mam zamiar odświeżyć pamięć w najbliższych latach.
Język szwedzki
Szwedzki pociągał mnie od lat, właściwie odkąd skończyłam z nauką hiszpańskiego. Opierałam się mu długo, aż w końcu w 2016 roku zapisałam się na filologię germańską właśnie na szwedzki. Nieduża grupa, 7 zajęć po 90 minut w tygodniu, oprócz tego kultura i historia. Dużo i intensywnie, tak jak lubię!
Zdałam pierwszy rok na 5 i stwierdziłam, że muszę sobie zrobić przerwę (byłam równocześnie na ostatnim roku studiów magisterskich na filologii angielskiej i pracowałam w szkole językowej). Nie podobały mi się zajęcia typowo filologiczne, więc wzięłam urlop dziekański.
Trochę uczyłam się samodzielnie, ciągle powtarzałam słówka w Anki. Oglądałam trochę filmów i seriali, język nadal mnie pociągał, ale jakoś trudno mi było samej się zmotywować. Dodatkową trudnością jest brak materiałów do nauki szwedzkiego. Nie ma nawet dobrego aktualnego słownika polsko-szwedzkiego.
W styczniu 2019 zdecydowałam się na naukę online, wybrałam szkołę językową Humla. I to był strzał w dziesiątkę! Uczę się systematycznie, tydzień po tygodniu. Widzę ogromne postępy i mam zamiar zdawać egzamin Swedex B2 w czerwcu 2020.
Czasem lepiej czasem gorzej
Jak widzisz nie zawsze było różowo, a czasem wręcz nienawidziłam nauki. Dodatkowo motywowało mnie to do poszukiwania lepszych metod, trików i sposobów. Jak nauczyć się najszybciej, zrobić jak najmniej, a pamiętać jak najwięcej? Tutaj znajdziesz efekty mojej wieloletniej pracy.